Kiedy piszę tę recenzję, jestem świeżutko po ukończeniu GTA San Andreas. Była to długa przygoda ale czy było warto?
GTA: Andreas lub Grand Theft Auto: San Andreas jest plonem spod strzechy gospodarstwa Rockstar North, zebrane 26 października 2004 roku. Gra wyszła na konsole, komputery osobiste i pod koniec 2013 roku, również na urządzenia mobilne.
Fabuła, gdyż grę otwiera filmik. Młody Amerykanin o ciemnej karnacji zwany Carl Johnson lub CJ, powraca w rodzinne strony. Zdawać by się mogło, iż jest zwykłym młodym dorosłym człowiekiem jakich wielu w Stanach Zjednoczonych Ameryki lat dziewięćdziesiątych. Wszystko byłoby ok... gdyby nie to, iż doświadcza rodzinnej tragedii. Jego matka została zamordowana, a on sam wciągnięty w niezłe bagno przez skorumpowanego policjanta. Do tego demony przeszłości nie zapomniały o nim. Sam CJ wywodzi się z rodu gangsterskiego, zwalczający inne gangi. Tak, witamy w Los Santos gdzie jest duże zapotrzebowanie na grabarzy. Cała historia została zainspirowana faktycznymi problemami społecznymi wywołujące zgagę w państwie północnoamerykańskim od lat 80 do końcówki dwudziestego wieku takie jak zamieszki w Los Angeles, plaga kokainowa czy sprawa korupcji w wydziale policji zajmującej się zwalczaniem ulicznych gangów w połowie lat 90.
Odchodząc od historycznego kontekstu, nie jest mym skromnym zdaniem wybitna. Ot poprawne tło z plejadą różnorodnych postaci o własnej autonomii charakteru. Pomijając przeciętne postacie, są wybijające się ponad inne. Nie licząc CJ-a mamy Big Smoke'a ze skłonnościami do obżarstwa, sentymentalnego Sweeta, asertywną Kendl i wiele innych postaci. Są wyraziste, wyraźnie uwypuklone zwłaszcza, iż ich udział jest nie do zbagatelizowania. No chociaż niektóre mają rolę epizodyczną, to mają szansę zapisać się w pamięci ze względu na swój urok tudzież wyjątkowym talentem do grania na nerwy. A humor humorem jeździ po humorze. Koloru czarnego of course.
Grafika... miejmy to już za sobą. Silnik Renderwave z jednej strony pozwolił developerom z Rockstar stworzyć duży obszar o różnorodnych miejscówkach. Budynki mają wyraźne różnice geometryczne. Nie chodzi tylko o bloki komunalne ale też kasyna, sklepy z bronią, siłownie, zakłady lakiernicze. Długo wymieniać ale bez wątpienia oprawa w kwestii artystycznej można podsumować jednym: rozmach. Ale zrobiono to kosztem technologii. Postacie wyglądają karykaturalnie a cała otoczka kartonowo i smutno. Trochę lepiej wyglądają efekty jak ogień, światło. Ale tylko nieznacznie. Animacje są przeciętne ale prezentują się najlepiej. Gra przez większość czasu działa stabilnie, jednak mogą pojawić się spadki płynności przy nadmiarze efektów. Są to jednak tymczasowe i pojawiają się rzadko.
Rozgrywka. Jak przystało na grę o wojnach gangów, do użytku mamy oddany pokaźny wachlarz narzędzi mordu. Zaczynamy od rękoczynów a kończymy na minigunie i wyrzutni rakiet. Do tego dochodzą ciosy, których można się nauczyć u boksera. Ale do tego aspektu zaraz przejdę. Tak czy siak, asortyment uzbrojenia jest szeroki a różnica między nimi jest przynajmniej minimalnie, odczuwalna.
Model gameplayu, jaki mamy do czynienia w grze to sandbox. Jedyne ograniczenie podczas ogrywania fabuły, to postęp gry. Wolna Amerykanka (oh jak adekwatnie) zaczyna się dopiero w endgame'ie. Wtedy mamy odblokowane wszystkie aktywności poboczne jak tranzyt ciężarowy i wyścigi. Wtedy droga wolna by bić rekordy i robić grze symulację sokowirówki.
Piaskownica oferuje nam uprawianie różnych sportów w siłowni, wspomniane już aktywności poboczne, łącznie z wyścigami, zamawianie jedzenia w restauracji, prowadzenie pojazdów wszelakiej maści i wariacji, łącznie z prowadzeniem obiektów nawodnych i powietrznych. Jakby komuś się nudziło, może się pobawić w berka z policją, FBI a nawet siłami zbrojnymi państwa. Od wyboru do koloru, podobnie jak w przypadku lokacji, gra nie skąpi nam niczego.
Nie oznacza jednak, że nie ma niczego do zaoferowania w misjach fabularnych. O nie, to by było kłamstwo. I to serio potężne. Muszę niestety zaznaczyć, że ta siła GTA, jest jednocześnie jej słabością. Owszem, są misje skradankowe, strzelankowe a nawet mamy misje Zero, których pomysł uważam za naprawdę fajny element rozgrywki. Problem polega na tym, że wiele misji jest po prostu skopanych od strony sterowania. Zwłaszcza w drugiej połowie ich zatrzęsienie powoduje sporo frustracji. Stan gry można zapisać jedynie w wybranych punktach, więc w przypadku porażki oznacza zaczynanie ich od nowa. Idealnym przykładem tego była misja polegająca na sterowaniu czerwonym baronem i zniszczeniu kilka ciężarówek. Proste? Nope, bo jest niesamowicie niewygodny i ciężki do usterzenia. Potrafi nagle zrobić beczkę i wywalić się na bruku, bo tak. Albo misja z zabawkowym helikopterem, który jest już bardziej do przyzwyczajenia ale nie mniej irytujący przez limit czasowy. Musisz być perfekcyjnie precyzyjny. Odnoszę wrażenie, że zostały zaprojektowane pod pada. Ale pomijając to, przez większość czasu klawiatura i mysz spełniają swoje zadanie.
Godna wyróżnienia jest mechanika stref wpływów ulicznych gangów. Uważam ją za świetnie wykonaną, ponieważ jest wymagająca i wymaga strzelania, czyli tego co jest w tej grze dobrze zaprojektowane. Do tego jest to dobre miejsce do farmienia amunicji. A widok zakrwawionych zwłok wrogich gangsterów jest bardzo satysfakcjonujący.
Mogę powiedzieć jedno, GTA: San Andreas bez wątpienia jest grą dobrą. Nie jest może jedną z najlepszych gier według mnie, ale jest dobra. Dobry model strzelania, duże i różnorodne lokacje, masa broni do wyboru i ogólna zabawa w piaskownicy pełna swobody oraz rzeczy do roboty. Jak ktoś lubi sandboxy i brud ulic to polecam tę grę.